Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi blindman z miasteczka Krzyż Wlkp./Kalisz. Mam przejechane 50405.31 kilometrów w tym 565.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.46 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy blindman.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

wyścigowo

Dystans całkowity:3353.93 km (w terenie 75.00 km; 2.24%)
Czas w ruchu:85:20
Średnia prędkość:22.89 km/h
Maksymalna prędkość:58.83 km/h
Maks. tętno maksymalne:179 (93 %)
Maks. tętno średnie:167 (86 %)
Liczba aktywności:62
Średnio na aktywność:54.10 km i 2h 26m
Więcej statystyk
  • DST 100.00km
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Michałki AD 2017

Sobota, 23 września 2017 · dodano: 25.09.2017 | Komentarze 1

Start autem z rodzinnego domu w Krzyżu wraz z żoną i moim małym kibicem.
Śniadanie weszło słabo, ledwo dwie skibki chleba i dwie kiełbaski, ale samopoczucie niezłe więc się jakoś tym nie przejmowałem. Gorzej że młoda szalała i nie chciała się spakować, więc jak się z nią uporaliśmy to myślę że byliśmy najszybszym autem w okolicy :P
Na miejscu szybko spotkałem WojtkaJacka, Tomka z 8atm (notabene starego kumpla z Krzyża, dla mnie weterana startów na dystansie Giga na Michałkach) oraz kilka znajomych z rodzinnych stron.
Na starcie udało się nam z Jackiem całkiem dobrze ustawić, może nie tak dobrze Wojciech ale mogłoby być gorzej. Start, ostrożny wyjazd ze stadionu i dzida... przynajmniej takie miałem założenia, by złapać się jakieś lepszej grupki na czele i zdążać z nimi na ile siły pozwolą. Niestety 100m od wyjazdu na równym asfalcie spada łańcuch, którego w całej tej wyścigowej euforii nie mogłem założyć, a gdy już się udało to znowu spadł. Po ponownej próbie udało się! Ale na tym „etapie” w grupie startowej nie było już nawet emerytów i rencistów.
Zacząłem powolne doganianie przodów, po zjeździe z asfaltu w las rozpoczęło się zamulanie i jednocześnie szarpanie by nadrobić stracony czas. Na rozjeździe Mega/Giga pierwszy raz skręciłem w lewo . Dogoniłem grupkę z chłopakami 8atm i razem zaczęliśmy napierać dalej. Co ciekawe przez większość z najbliższych 50km stanowiłem dla tej grupki za motor pociągowy. W trakcie wyprzedziliśmy późniejszego lidera damskiej grupy czyli Kasię Hendrzyk-Majewską oraz kilku innych zawodników. W trakcie podczepiła się do nas Magdalena Hałajczak która dzielnie za nami nadążała . Ja nadawałem tempa reszta jechała za mną raz bliżej, raz dalej. Ja z kolei nie jechałem ponad kreską wytrzymałości i rozsądku i jednocześnie starałem się obserwować bądź co bądź ciekawą okolicę. Patrząc po średniej stwierdziłem że jest spora szansa zejść <4h. Co śmieszniejsze w duszy cieszyłem się że to Giga nie należy do tych samotnie pokonywanych :)
Starałem się regularnie jeść, to banana, to żel, a pomimo tego zrobiłem się cholernie głodny... i już wiedziałem że nic dobrego z tego nie będzie. Na dodatek kiedy zaczęło mi uchodzić powietrze znów mi spadł łańcuch, chłopaki już się mi urwali, wkrótce przegoniła mnie Kasia ze swoim „zającem”Maciejem Kasprzakiem. Dalej to tylko narastający głód którego żel nie zaspakajał, w dodatku już wizualizowałem sobie smak drożdżówek rozdawanych na mecie. Łącznie wyprzedziło mnie z ok. 20 zawodników...
No cóż ale debiut zaliczony! :) Wracam na giga za rok, bo naprawdę warto! I na bank postaram się poprawić rezultat!
wynik: 35/55 open
czas 4h 25min 44sek
edit: na drugi dzień po samych zawodach bolały mnie jedynie stopy od klamrowych zapięć w nowych butach,  co utwierdza mnie w przekonaniu ze zabrakło chyba paliwa w postaci glikogenu 
Kategoria wyścigowo


  • DST 55.50km
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

KE MTB Nowa Sól AD 2017

Niedziela, 3 września 2017 · dodano: 04.09.2017 | Komentarze 2

Wyścig + rozjazd 

Dziś stawiliśmy się w Nowej Soli prawie w komplecie. Był DawidJacek, Marcin, Przemysław, Wojtek. Mi przypadł, klasycznie w  tym sezonie, start z sektora nr 2, obok takich tuz jak Jacek i Wojtek :D. Czas do startu uprzyjemnialiśmy sobie pogaduszkami. Chłopaki jechali Giga, ja dziś bez żadnych kalkulacji chciałem pojechać zwyczajne Mega. 
Po starcie ruszyliśmy sprawnie do przodu, było miejscami wąsko, miejscami kałużno-błotnie no i zwyczajnie płasko. W zasadzie pierwszy czy drugi km jechaliśmy wspólnie, później postanowiłem ruszyć bardziej do przodu. Zaczęły się tasowania, szukanie swojej pozycji pod wiatr i szarpanie związane z wyprzedzaniem. Ciekawszy odcinek trasy rozpoczął się w lesie gdzie trasa naprawdę była urokliwa :) Ładne singielki (niestety uniemożliwiające bezproblemowe wyprzedzanie), do tego jazda po wysokiej skarpie, świetny zjazd wąwozem!!(gdzie oczy mi tak załzawiły że prawie przestrzeliłbym skręt w lewo:D)


fota z początku gonitwy (fot MMF Jarek Chróściel)

Na rozjeździe MINi okazało się że grupa z którą cisnąłem w większości to miniowcy. Chwilowo zrobiło się pusto i przez kilka minut z jednym z zawodników goniliśmy kolejną grupę. Jak się okazało po twarzach zawodników musiał to być już pierwszy sektor, zaczęły się kolejne wyprzedzenia, do tego pojawiające się sinusoidy dopełniały zabawę :) A było aż tak zabawnie że zdążyłem zgubić oba bidony... (to już też chyba tradycja w tym sezonie) także przy najbliższym bufecie chwilowy postój by załapać się na zakręconą butelkę Cisowianki (a nie było to takie proste, gdy wszystko poodkręcane:D) Gdy się trochę przerzedziło pojawił się
kolejny rozjazd Mega/Giga i o dziwo na pętli Mega zrobiło się ponownie prawie pusto. Do mety nic już szczególnego się nie działo.
Cały dystans przejechałem na jednym żeliku (nie Unit'cie :P) spożytym chyba pro forma :) 
A na mecie arbuzy, brak kolejek do myjki, normalnie luzik :)
Wynik całkiem ok, strata do pierwszego Marcin Wider - 9min
Czas: 1h57min56sek
Open 37/212
M3 20/85
Wynik drużynowy całkiem, całkiem w szczególności to zasługa chłopaków którzy ukończyli Giga :)

edit! awansowałem do pierwszego sektora ! :) w Wolsztynie lecimy pełną zgrają z jedynki :) 


Finiszowy mostek :) (fot. Renata Tyc)
Kategoria wyścigowo


  • DST 48.00km
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

KE MTB Dziwiszów AD 2017

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 14.08.2017 | Komentarze 3

dystans: rozgrzewka + wyścig 
Tyle jeżdżę już na rowerze, zdarzały mi się wypady w góry, choć w ostatnim czasie bardzo rzadko ale dopiero teraz miałem przyjemność uczestniczyć w maratonie na terenie gór :) 
Start z moim ulubionym teamem :) W osobach: JacekWojtek, Przemysław, Marcin oraz Tomek. Tym razem start ulokowany został na terenie Łysej Góry,a w zasadzie w 2/3 jej wysokości tuż przed jej chyba najbardziej stromym odcinkiem. Sektory u Kaczmarka standardowo zapchane od 10.30. Frekwencja dopisała, pomimo strasznych i legendarnych opisów typu: RZEŹNIA, MASAKRA itp. 
Po ustawieniu w sektorach i kilku zdjęciach  wyczekiwaliśmy startu. Fajnie było obserwować kolejne sektory które tuż po starcie powoli wdrapywały się pod górę :)
Jacek odpalił z pierwszego sektora, Przemysław, Wojtek i ja startowaliśmy z drugiego, Tomek z trzeciego a Marcin z czwartego, także UNIT MARTOMBIKE TEAM był dosłownie wszędzie :P.
Gdy w końcu wystartowaliśmy też rozpoczęło się mozolne wspinanie, trzeba było jedynie czasem zwalniać gdy ktoś obrał sobie wolniejsze tempo podjazdu, ale przynajmniej nikt po takim podjeździe nie mógł narzekać że się nie rozgrzał :D
Przez jakiś czas śmigałem z chłopakami, ale o dziwo zarówno Wojtka jak i Przemka widziałem jedynie podczas tej wspinaczki.
Gdy już dotarliśmy na szczyt i skończył się asfalt zaczęło się PURE MTB. Było mokro, było błotniście, było ślisko, zwłaszcza na korzeniach. Na jednym z pierwszych zjazdowych łuków bardzo blisko przeleciałem koło drewnianej wycinki (nieźle tam wynosiło). Po dotarciu do zjazdu który został opisany przez znanego już niektórym Szajbajka postanowiłem pokonać go na rowerze. Prawie mi się udało ale niestety osoby które już wcześniej stwierdziły ze nie ma sensu ryzykować, na tyle spowolniły moja prędkość zjazdową że dosłownie na samym dole zaliczyłem pierwszą glebę. Na szczęście nie krzywdzącą ani dla mnie, ani dla roweru, ani przede wszystkim dla nikogo innego :) Zresztą ten pomysł z butowaniem na dół wydawał się sensowny bo następujący zaraz podjazd nie był podjazdem lecz stanowił chyba podejście jakiegoś pieszego szlaku.. Gdy już zaczęliśmy jechać trudno czasem było o wyprzedzanie bo po prostu było za wąsko. W dodatku przez jakiś czas nie mogłem przez to wyprzedzić Magdaleny Hałajczak, a chłopaki przed nią powoli już uciekali. Ale na szczęście przy jednym z pseudo dropików zawodniczka Eurobike'u się zawahała a ja wykorzystałem na swoją korzyść tą sytuację. Po wyjechaniu z lasu trafiliśmy na szeroką szutrówkę, na której gdy było płasko zacząłem tracić ale jak tylko się teren podnosił odzyskiwałem co stracone. Zdziwiłem się zresztą że właśnie tutaj doszedłem Jacka. Ale dzięki temu mieliśmy przyjemność wspólnie pokonywać wzniesienia oraz podziwiać widoki. Jacek wspomniał nawet coś o piwku :) 
Tuż przed rozjazdem Jacek przyjął żela a było to tuz przed dosyć szarpanym zjazdem i w sumie od tego momentu nie widziałem już kompana. Cały czas podczas wyścigu zastanawiałem się czy jechać Mega czy Giga, za tym drugim przemawiało to że całkiem nieźle mi szło pomimo tego że dawno w górach nie byłem, a za pierwszym to że jednak nie mam ostatnio dużo wyjechanych kilometrów a ponadto chyba w głowie ćmił mi obraz mojej nędzy i rozpaczy po Giga w Zielonej Górze. 
Ale tymczasem pojawiło się kilka podjazdów gdzie 1x11 nie dawało rady ale chyba inne systemy też bo wszyscy butowali. Także nikt nie tracił, nikt nie zyskiwał, po równo.
W międzyczasie dogoniłem kolejne grupki i tuż przed długim i stromym trawiastym podjazdem na lotnisko doszedłem Piotra Łąckiego z Phytopharmu i jakieś dwie Rybki. I tak sobie wspólnie podjechaliśmy pod górę tempem piechura :)
Na górze bufecik i kolejny zjazd i podjazd. Na długim zjeździe okazało się że Piotr jedzie Mega. Wiedząc że chłop jest niezły postanowiłem też zakończyć wyścig na tym dystansie. Tym bardziej iż liczyłem iż Wojciech również pojedzie Mega ze względu na to ze na trasa nie jest w pełni "FLOW". Jak się później okazało pojechał Giga! Szacun!! Zarówno dla niego jak i Jacka!!
Wracając do mnie, na jednym z podjazdo-zjazdów postanowiłem zaatakować i się urwać Piotrowi, zwłaszcza że spowalniał na zjazdach :P Prawie mi się udało, prawie... Na sekcji gdzie pojawiły się elementy małego parku rowerowego przestrzeliłem jeden łuk i zawadziłem o drzewo i gleba.. Rozległ się jeden zgrzyt.. Myślałem że albo po ramie, albo po kole. Na szczęście przekręciła mi się kierownica, tak przynajmniej o 30 stopni... No i jak teraz qwa jechac! Stoję czekam, dojeżdża grupka z Piotrem Łąckim, pytam o imbus, nikt nie ma. Prowadzę chwilę rower, następna mała grupka, nikt nie ma imbusa. No to co, jak się zrobiło ciut luźniej terenowo to na siodełko i jazda. Zajebiste uczucie zwłaszcza przy skręcaniu.. albo na zjeździe mając >40kmh. Widzę jakąś parkę na rowerach, znów dupa... Przejeżdżam w ten sposób ze 2km i na szczęście zawodnik 2168 pożycza mi Multitoola! Bóg zapłać dobry człowieku!!! :) Najśmieszniejsze jest to jak człowiek szybko przyzwyczają się do "nowego" bo po ustawieniu kierownicy na wprost czuje się znów nieswojo :D
Łącznie pewnie przez tą przygodę straciłem 4-5min.. Od tamtego momentu w zasadzie nic już szczególnego się nie wydarzyło, może poza ciężkim finiszem pod górę, ale zakończonym w stylu : Sagan Style :D
Osiągnięty czas: 3h 2min 49sek
miejsce: 44/178 Open
m30: 19/72
czyli całkiem znośnie :)

a poniżej chociaż jedna fota, reszt później 

Kategoria wyścigowo


  • DST 80.00km
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

KE Zielona Góra AD2017

Niedziela, 11 czerwca 2017 · dodano: 12.06.2017 | Komentarze 5

"Nie ma wody na pustyni ... " tak winien być zatytułowany ten rozdział :D

Zapowiadał się ciężki dzień. Wczorajsze zawody triathlonowe, gdzie nasz team złożony z pływaka: Mariusza, rowerzysty: Dawida oraz biegacza, czyli mnie :P, zajął świetne, piąte miejsce(!!) dały mi się nieźle we znaki (zresztą chyba każdemu z nas).
Dwa czynniki czyli brak treningu a jednocześnie to że dawno nie przebiegłem dychy odcisnęły się dosłownie. Nogi zmęczone, pęcherze wyrobione a co śmieszniejsze bolące ręce nie napawały mnie optymizmem przed startem w Zielonej, a dokładniej w Świdnicy.


zadowolona  i zwariowana ekipa triathlonowa :)


Drab pod ścianą :D ale wynik ostatecznie nie najgorszy :)

Start z Kalisza 6.50 z Przemysławem i Marcinem, który tym razem miał reprezentować osłabiony liczebnie team. W międzyczasie okazało się że dołączy do nas Tomek z Martombike'u, więc liczba uczestników wzrosła z trzech do pięciu! No to uff, uzbieramy punkty drużynowo, bo nigdy nie wiadomo co się do końca sezonu może zdarzyć. 
Po prawie 3h podróży dotarliśmy na miejsce, szybka rejestracja Tomka, dopisanie Marcina do drużyny i można składać rowery. 
W związku z podwyższoną temperaturą zabrałem ze sobą oprócz standardowego bidonu (0,75l) , drugi bidon 0,5l (gogolowski gratis)
do tego 4 żele i wsio. Do sektora wbiłem się o na 15-20 min przed planowanym startem. Jak się okazało znalazłem się w jednej z ostatnich linii tego sektora... Proponuje organizatorowi otwarcie sektorów na 10-15min przed startem bo jak tak dalej pójdzie to pół godziny przed nie wystarczy na znalezienie sobie lepszej pozycji startowej. W dodatku mój sektor był jakiś nieżyczliwy, gdy chciałem tylko na chwilę wyskoczyć na "jedynkę" koleś obok bardzo niechętnie pomógł mi w okiełznaniu mojego samotnego "rumaka"...
No cóż, może to że stał w tym sektorze co najmniej 10 minut dłużej niż ja, wywołało w nim jakiś rodzaj irytacji.
Przy okazji "jedynki" udało mi się przywitać z Jackiem, który też był na końcu swojego sektora.
Niedługo później okazało się że wszyscy jeszcze trochę postoimy bo ktoś na trasie zrobił psikusa i zmienił coś w oznakowaniu. I stali my jak ci Krzyżacy pod Grunwaldem... ale w sumie dla wszystkich warunki były równe :P
Ostatecznie poślizg ze startem wyniósł ok.20min. Ja w międzyczasie kilkakrotnie przekładałem mały bidon to z kieszonki środkowej do bocznej i na odwrót by ocenić które położenie pozwoli mi zachować bidon. Jak się później okazało, trzeba było myśleć o drugiej butli.  Ponadto zorientowałem się że zapomniałem zabrać z Kalisza rękawiczek...
Start ostry, ciężko się przebijać do przodu bo wszyscy cisną. Ponadto niedługo miały się pojawić błota o których ostrzegał organizator więc to nie czas na ułańskie fantazje :) Na początku trasa bez większych wzniesień. Dopiero później zaczął się pełen konkret :) Ale zanim do tego doszło pierwsza wpadka. Gdy sektor podzielił się na kilka grupek, zacząłem nabierać tempa z jedną z nich. Niestety na jednym z korzeniastych zjazdów spadł mi łańcuch. No i stop (no i oczywiście ognista panienka na ustach !#%! ). Przez nerwówkę nie mogłem założyć go z powrotem. Jak się już uporałem z problemem to moja grupka już uciekła. W dodatku zaczęli mnie wyprzedzać kolejni zawodnicy. Zacząłem gonić, pomogło mi trochę nadchodzące ukształtowanie terenu czyli strome podjazdy i szybkie zjazdy. Nie wszędzie daję się wyprzedzać bo pieńków wystających z ziemi całkiem sporo. Na podjazdach jeśli nie udało się wyprzedać to sobie chociaż na spokojnie wjeżdżałem bez specjalnego zapieku, ponadto podjazdy wykorzystywałem na wciąganie żeli.  
Z każdym kilometrem jechało mi się coraz lepiej, zwłaszcza że nie licząc samego startu, ciągle wyprzedzałem nie tracąc przy tym nic a nic. Regularnie popijałem sobie małymi łyczkami wodę z małego bidonu. Jazda układała się doskonale. Wszystko podjeżdżam, jedynie na jednym z uskoków łapie podparcie. Dwa razy lecąc z jednym z zawodników przestrzeliliśmy zakręt i nadrobiliśmy trasy. Zresztą jeszcze dwa razy mi się to zdarzyło. Nie tylko ja byłem takim ślepakiem, bo niektóre skręty były naprawdę niespodziewane i nieraz sam kogoś nawracałem by właściwie pojechał.
Gdy mi się skończył mały bidon akurat trafiłem na bufet więc bufetowa Cisowianka poszła w ruch. Niestety później przy próbie spożycia wody z większego zbiornika, okazało się że zgubiłem swojego najlepszego "przyjaciela" (znowu pod nosem poszła taka sama panienka jak powyżej !#).
Mimo tego wyprzedzam kolejnych zawodników, w międzyczasie szukam już kolejnego bufetu by chociaż uzupełnić mały bidon. Bardzo szybko (subiektywnie) pojawił się rozjazd Giga/Mega. Krótka analiza: "czuję że mimo braku wody jest świetnie, pewnie zaraz na wjeździe na drugą pętlę pewnie będzie drugi bufet i sobie uzupełnię bidonik, a może znajdę po drodze mojego "wielkiego brata" 0,75l.
Ponadto matematycznie podszedłem do sprawy, wiedziałem że w Mega może być nie najgorzej ale jak pojadę Giga to drużynowo więcej urobimy punktów choćbym był nawet ostatni. Dodatkowo Jacek też miał jechać Giga i szczerze wierzyłem że go dogonię :D (naiwniak :P). Zacząłem spotykać chyba zawodników z pierwszego sektora. Utwierdziłem się w tym bo już 500m przede mną miałem Artura Zarańskiego który na bank leciał z pierwszego sektora. No ale co z tego skoro bufetu nie było. Temperatura robiła swoje. Na podjazdach zacząłem łapać skurcze, zaczął się ból ramion, ogólnie jazda... W pysku susza, w nosie nie wiedzieć czemu pojawił się intensywny katar (kolejne straty w wodzie:D). W pewnym momencie byłem pod taką ścianą że nawet nie atakowałem górek tylko je podchodziłem. Ponadto napotkane dwie grupki spacerujących po lesie, dopytałem o wodę, jednak nikt nic nie miał (wielbłądy pierdzielone :D).
W apogeum kryzysu, podczas mijanie małych oczek wodnych, chciałem w nich zanurzyć bidon i wypić ile się da. Jedyne co mnie powstrzymało to resztki rozsądku i kąpiące się w tej wodzie psy :) Może gdybym miał umiejętności Beara Grylls'a to może przefiltrowałbym wodę z bajora przez skarpetkę lub jakiegoś wypatroszonego zwierzaka. Mnie pozostało dotrzeć do bufetu. Na bufecie wypiłem z 3-4 butelki wody plus napełniłem wierny mi bidon. W trakcie zostałem wyprzedzony m.in. przez Małgorzatę Zellner pilotowaną przez jej kolegą z teamu (taki damski zając:). Powoli nabierałem sił, ale bez szału, ostatnie 6-8km uciekałem przed goniącym mnie kolesiem, obroniłem się, a jeszcze dzięki temu wyprzedziłem dwie sztuki.
Dotarłem do mety szczęśliwy że to już koniec :)
Jak się okazało wszystkie chłopaki pojechały Mega i w ten oto sposób zaliczając słaby wynik zostałem team leaderem dzisiejszego dnia :D (sorry Krzysztof :P). 
Dzisiaj czyli w poniedziałek po ciężkim weekendzie jakoś dziwnie świeciły mi się oczy, myślałem że mam gorączkę a tu hipotermia 35,7! Także dzisiaj jedynie regeneracyjna jazda do pracy w ramach rozjazdu :)
wynik:
time: 4:19:21 (dawno tyle nie jechałem!)
open 46/57

ps. jutro zamawiam nowy bidon i nowy koszyk (podobno Tacx Tao jest świetny, więc zobaczymy)


start


bezcenna mina zjazdowa :D


  • DST 58.50km
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gogol Wyrzysk AD2017 - mechaników trzech

Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 31.05.2017 | Komentarze 3

Wyścig+powrotny rozjazd
Mój drugi występ w Gogolu w tym roku i mój drugi ever w Wyrzysku. Nie ukrywam że uwielbiam ten maraton przede wszystkim za jego niesamowicie górską atmosferę. Niby to Wielkopolska, bądź już nawet Kujawy ale czuję się tu jak w niższych sudeckich partiach górskich.
W zeszłym roku dałem ciała z moim bukłakiem, który zapchał się już na samym starcie moim "pseudo" izotonikiem zrobionym z dodatkiem miąższu owocowego (puk - puk - trzask w pysk). Choć do momentu kiedy mi "baterie" wysiadły świetnie się bawiłem :)
W tym roku chciałem lepiej wypaść ale też nie było mi to dane. Ostatni dobry trening miałem na poprzedzającym zawody kaliskim wtorku.  W każdy następny dzień nawet jazda do pracy na rowerze nie sprawiała radochy. No ale cóż, wyścig opłacony, drużyna w gotowości to nie ma co narzekać tylko zapitalać!
Startowaliśmy w trójkę, z Przemysławem i Marcinem. Zanim wsiadłem do samochodu obowiązkowy kibelek, jednak w tym dniu nad wyraz często go odwiedzałem. Nie będzie tajemnicą jak napiszę że WC-Orlen na trasie Kalisz-Wyrzysk jest mi równie bliski... :D
Po przyjeździe na miejsce zastaliśmy obiecane przez organizatora utrudnienia związane z remontem dróg. Poszło jednak w miarę sprawnie. Po dobiciu do celu powolne składanie rowerów, krótkie podjazdy z Przemem w pobliskim parku (oj będzie ciężko) oraz wizyta w namiocie organizatora, gdzie jak się później okazało że przynależność do sektora nie jest w zasadzie związana z pozycją z poprzednich zawodów a bardziej z ilością odbębnionych startów (kasa, kasa, kasa). W międzyczasie odnaleźliśmy się z resztą teamu. Udało mi sie jeszcze odwiedzić wyrzyski Orlen by zrzucić male co nieco. 
Start w zasadzie punktualny, startuje ramię w ramię z Dawidem oraz Wojtkiem. Z przodu majaczy Krzysztof wraz z Jackiem. Przemysław startuje w mini, bo takie ma założenie w tym sezonie (wyścigi max.do 40-45km).
Start! Ruszyła maszyna! Po wjeździe w dróżkę pomiędzy ogródkami działkowymi zaczęła się taka kurzawa że nie nadążałem z mruganiem. Wszystko pewnie przez Krzyśka i Jacka którzy wystrzelili do przodu :D
Na asfalcie rozciągający się peleton zespawał Dawid z Wojtkiem, gdy zaczęły się większe górki zacząłem przebijać się powoli do przodu. Nie były to jakieś ułańskie akcje ale takie przeskoki to o dwóch to o trzech zawodników. Jechało mi się nadspodziewanie lekko, biorąc pod uwagę moje wcześniejsze odczucia. Ale prawda wypłynęła kilka kilometrów dalej. Pewnie na tyle starczyło wyścigowej adrenaliny. Nie mój dzień i tyle. Na szczęście wiedziałem że pozostali unici są z przodu więc było mi lżej na duszy. Zresztą muszą w szczególności tu pochwalić (no dobra Krzysztof jak zwykle poszałał :D) Wojtka, który ładnie zaatakował  pod dłuuuugą górkę. Musze ponadto chyba prosić o zmianę adnotacji na kołnierzu Wojtka. Winno być DIESEL POWER. Bo jak już się nagrzeję to jedzie i jedzie. Dobrze że przy tym nie zostawia czarnego dymu lub czego innego:) 
Dla wielu ten wyścig pewnie nie był tak trudny fizycznie co technicznie. Ja osobiście naliczyłem trzech tzw. "mechaników" :D
Pierwszy z nich to chłopak który na jednym zakrętów zostawił ramię korby. Wow! Pewnie jakby miał korbę na klina, jak w składaku, to nie byłoby problemu :P Ale chyba dotarł do mety. W międzyczasie Jacek (tzw. drugi mechanik) postanowił zabrać ze sobą trochę drzewa na rozpałkę. Wpadłem na pomysł by może najechać na drągala którego ze sobą ciągnął ale odpuściłem analizując że mogę bardziej zaszkodzić niż pomóc. Receptę znalazł Dawid.
Jak się później okazało dla Jacka był to najmniejszy problem tego dnia. Może jako następstwo jego sytuacji zadam krótkie pytanie: Jacku, nauczysz mnie jeździć na rowerze, który mimo tego że jest lżejszy o 3 śruby mocujące blat, nadal może podjeżdżać pod wzniesienia ? :):) Normalnie szacun! Ja bym już pewnie z roweru zrobiłbym hulajnogę!
Trzeci mechanik dzisiejszego spektaklu to Artur Zarański z Celfastu, który większość maratonu poszukiwał imbusa. Tyle się chłop najeździł aż znalazł dzięki czemu udało mu się ustabilizować opadającą sztycę (dokonał tego dopiero na drugiej pętli ale lepiej późno niż poźniej :P)
Ja po przełączeniu jazdy na tryb awaryjno-turystyczny starałem się wyłapać co lepsze widoczki. Najbardziej zapadła mi w pamięci panorama ze zjazdu poprzedzającego podjazd po kocich łbach, normalnie creme de la creme, aż szkoda że nie mam aparatu w soczewkach.r
Na metę dojechałem nawet w dobrym humorze mimo że czułem że pewnie będę gdzieś koło setnego miejsca jak się okazało było lepiej!
Chłopaki w mega wywalczyli świetne miejsca indywidualnie,a Przemysław w mini zaliczył chyba swój najlepszy wynik! Drużynowo złoiliśmy prawie wszystkich! Jedynie jedna drużyna była ciut lepsza.
A Krzysztof jak tak dalej pójdzie to będzie musiał pojechać do Ikei i szukać regału na swoje pucharki i medale:)

Chapeau bas Orły!! :) Oby było co najmniej tak samo dobrze do końca sezonu! 


wynik:
41/132 Open 12 nie dojechało
15/43 w kat. M3

dobry rowerowy dzień

 
ps. a bym zapomniał :) Marcin w tomboli zgarnął pulsometr!
Kategoria wyścigowo


  • DST 20.50km
  • Sprzęt white power
  • Aktywność Jazda na rowerze

Duathlon Czempiń AD2017

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 23.05.2017 | Komentarze 2

Mój drugi start w duathlonie, tym razem jednak zarówno bieg jak i jazda na rowerze odbywała się po asfaltowej nawierzchni.
Pobudka o 4.10 bo start krótko po 8mej. Drogę "do" uprzyjemniło mi chyba pięciokrotne odwiedzenie toalety, także dla zainteresowanym mogę opisać wszystkie kibelki Orlenu na trasie Kalisz - Czempiń :D
Gdybym startował w dystansie głównym (10/60/10) to bym się nawet wyspał a z racji że nie mam kolarzuuufki zdecydowałem się na dystans sprint (5/20/2,5) gdzie oceniłem że moje braki sprzętowe nie będą tak bardzo widoczne i pozwolą na nawiązanie walki o dobrą pozycję. 
Na miejscu dopisywała słoneczna lecz wietrzna pogoda (tego się obawiałem). Po szybkim odbiorze pakietów, wprowadzając fixa do strefy zmian dostrzegłem w zasadzie same kolarki, do tego tych wyższych lotów i mnóstwo szosówek do triathlonu. No to sobie myślę że będzie grubo, no i było.

a takie se rowerki...


Start w zasadzie punktualny. Bieg 5km, od początku wszyscy rura. Jako że moje bieganie to z zasadzie bieganie od przypadku do przypadku a nie jakiekolwiek trenowanie to starałem się trzymać początkowej grupki ale bez szaleństw. Od samego początku na czoło wystrzelił jak się okazało późniejszy zwycięzca, Robert Czysz, a za nim kilku triathlonistów. Powoli przedzierałem się do przodu i po dotarciu na drugą pozycję(!) kontrolowałem pozostający w pobliżu bliźniaków triathlonowych którzy dyszeli jak lokomotywa:D Pana Czysza nie było co gonić bo już był daleko z przodu no i to ani moje progi a i szkoda było sił na resztę dyscyplin zwłaszcza rower.


Bliźniaki mnie gonią :D

Po dotarciu  do strefy zmian szybka zmiana obuwia, kask na głowę i jechane. Triathloniści już byli przede mną mimo tego że zmiana sprawnie mi poszła. Ciekawostką jest to to że chłopaki zakładają buty już podczas jazdy na rowerze. Buty mają zapięte w bloki, korba zaś, by się nie kręciła, została "zblokowana" recepturką która zrywa się gdy są już gotowi do pedałowania. wow! :D
No i się zaczęło ja z walką pod wiatr z moim przełożeniem, a wszyscy mnie wyprzedzają, i tak sobie jadę i tak sobie liczę.. czwarty, piąty, dziesiąty, itd... Co niektórzy na tych kosmolotach cieli coś pod 40km/h, a ja ledwo lekko ponad 30km/h, potem okazuje się taki harpagan miał średnia 42km/h...


kosmoloty..


Po nawrotce było już trochę lepiej bo już z wiatrem ale i tak bez szału bo ile można kręcić na kadencji 120-130rpm zwłaszcza kiedy noga już zmęczona. Dojeżdżając do strefy zmian szybki, efektowny zeskok z roweru, zmiana obuwia no i znowu bieg. Jako że nie ćwiczyłem tzw. zakładek było ciężko.. ale tych co jako ostatni wyprzedzili mnie wcześniej na rowerze, dopadłem,jednak bez jakiejkolwiek większej motywacji zwłaszcza że nie było już specjalnie kogo gonić.

Na metę dotarłem jako:
czas:1:06:12
zwycięzca: 0:57:55
Open: 30/334,
M30: 13/109
czas na 5km: 17:39 - drugi czas
czas na 20km: 36:45 - osiemdziesiąty czas(!?!)
czas na 2,5km: 9:46- dziewiąty czas

Tak jak widać rower najsłabiej, chyba przerzucam się na bieganie :D

ps. a impreza świetnie zorganizowana i coś czuję że w przyszłym roku wrócę i mam nadzieję że z lepszym rowerem :D
Kategoria wyścigowo


  • DST 47.00km
  • Czas 02:13
  • VAVG 21.20km/h
  • VMAX 58.83km/h
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

KE Żerków MTB AD2017

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 02.05.2017 | Komentarze 3

Mój debiut w serii Kaczmarek.
Start z drugiego sektora, a dokładniej z jego końca bo jak się okazało "zawodowcy" lubią stać już na przynajmniej 20-25min przed startem... Jak nic trzeba następnym razem zabrać kożuch :D
Od początku dosyć szybki start, staram się przebijać powoli na czoło sektora. Nawet idzie mi nie najgorzej do momentu gdy przede mną jakiś zapaleniec z teamu FSD zaczął tańczyć w piachu. Uczynił to na tyle skutecznie że położył rower przed mną, uniemożliwiając mi  jego ominięcie. Zdążyłem jedynie wyhamować ale nie uchroniłem się od spotkania z jego rowerem... najgorsze było jednak że za mną kolejni rowerzyści nie mieli możliwości ominięcia i podobnie jak ja lecieli na łeb na szyje. Co gorsza wszyscy na mój rower... Myślę sobie ze to już po zawodach i że czas odpalić skarbonkę na nowe koło lub przerzutkę. Na szczeście koło nie pękło, przerzutka jakoś się uchroniła, jedynie koło wymaga lekkiego docentrowania.
Przez ten upadek uciekli mi zawodnicy których chciałem dogonić, wyprzedził mnie również Dawid...Szarpiąc dogoniłem go gdzieś przed albo w zasadzie już w korku jaki napotkałem przed sobą. Pierwszy raz widziałem tyle użytkowników sprzętów na XT, Foxach, DT i czego tam sobie może kolarz wymarzyć, którzy poruszali się piechotą i tempem którego nie pozazdrościł by nawet ślimak...
Po rozczopowaniu zaczęła się dalsza gonitwa, niestety Dawid mi odjechał bo w dwóch kluczowych momentach przyblokowano mnie na singielkach. Ponadto dzisiaj chyba długo bym nie pojechał szybko bo coś mnie nagle odcięło, żel nie pomógł, motywacja również. I tak się kulał bez animuszu. Na asfalcie dopadł mnie Wojtek który dzielnie gonił Dawida który gdzieś jeszcze w oddali majaczył. Ja nawet nie próbuje trzymać koła, nie mój dzień...
Dopiero na ok. 31-32 km odżyłem i zacząłem gonić zawodników przed sobą. A na sekcji górek to dół to po górę wyprzedziłem pewnie z 20 zawodników, którzy wcześniej połknęli mnie bez problemu.
Na rozjeździe skręciłem jednak w lewo a nie prosto jak reszta gigowców... do dziś żałuje... nawet bez sił pewnie jakoś bym się dokulał do mety zapewniając drużynie lepsze miejsce.

Pomimo subiektywnie i obiektywnie słabszego dnia tragedii nie było, ale...
Miałem ambicje na więcej ...
Obiecałem że pojadę dalej ... (no bo 589 pkt za Mega to i tak mniej niż ostatni zawodnik z Giga który załapał się na 677 pkt.. )
Nogi i cały zapał chyba zostawiłem w Kaliszu...

Ale były i plusy :)
Fajna i ciepła atmosfera z ulubionym teamie pomimo chłodu jakim nas przywitał Żerków.
Ciekawa trasa.
No i przeskok w generalce na 9 miejsce dla DRUŻYNY :)  


wynik:
Open 66/250
M3 26/99
1h 53min 52 sek.







  • DST 62.00km
  • Czas 02:26
  • VAVG 25.48km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gogol Dolsk AD 2017

Niedziela, 9 kwietnia 2017 · dodano: 10.04.2017 | Komentarze 3

Pierwszy duży ścig w tym sezonie.
Pierwszy raz z tymi samymi ludkami a jednak troszkę innymi :)


Słano przespana noc, pobudka koło 6.00, wyjazd z domu 8.00, przyjazd na miejsce ok. 9.20, a tu niespodzianka bo na dwie godziny przed startem już nie mogłem się wbić na pierwszy parking co oznaczało wuchtę wiary (jak się później okazało było ponad 700 zawodników). Bardzo sprawnie odbyło się odebranie pakietów, czy to drużynowo, czy indywidualnie (duży plus dla Gogola bo ostatni raz, czyli dwa lata temu czekałem w kolejce z 40min...).
Po odebraniu pakietów moje oczekiwanie na kompanów umilały rozmowy ze znajomymi z Erki, Rebeli itp. Z racji że było jeszcze sporo czasu to wraz z Jackiem (który to dziś kończył kolejną wiosenkę) i Krzychem zrobiliśmy sobie przejażdżko-rozgrzewkę. Po powrocie ustawiliśmy się do sektorów, Jacek z Krzyśkiem do sektora 2, a ja do ulubionego rodzinnego sektora 4 :P
A potem co, start i dzida :) niestety stosunkowo wąski podjazd uniemożliwiał ostre przyśpieszenia, ponadto późniejsze kałuże i małe piaskowe pułapki prosiły o rozwagę.
Mimo mojego słabego nastawienia i podobnego samopoczucia które męczyło mnie już od soboty skutecznie połykałem kolejnych zawodników. W zasadzie od początku wyścigu nikt mnie wyprzedził... (wow!) Jedynie tasowałem się z różnymi zawodnikami, to oni z przodu, to ja, zdziwiony byłem gdy dotarłem do takich postaci jak Jacek, Artur Zarański,...Pod wrażeniem za to byłem zarówno jazdy jak i wielkości łydy Magdaleny Hałajczak, która od początku ostro parła naprzód. Myślałem że kobitka mnie porobi ale się nie dałem :) Pewną atrakcją była jazda pomiędzy słabiej jeżdżącymi rowerzystami dystansu Mini, zwłaszcza że wielu butowało, nie rozumiało haseł; „prawa wolna!”itp. Szarpanie pomiędzy nimi też powodowało większe zużycie energii.
Po rozjeździe na pętlę Mega doganialiśmy resztę pojedynczych sztuk z czołówki. Po datarciu na metę dowiedziałem się o wyczynie Krzysztofa, 4 open i 1m w kat. M3. Szalony! :):)
Ja z kolei dojechałem na metę jako 33 open, więc zdecydowanie lepiej niż na którymkolwiek Dolsku ever (Dolsk AD2015 - 145/185, Dolsk AD2014 – 99/149). Co świadczy że zimy chyba w tym roku nie przespałem, a może to zasługa nowej kozy pode mną :) Puls tez jakoś nie świrował więc są szanse na więcej. W kolejny ścig na pewno Żerków, choć może jeszcze Solid Mchy, zobaczymy :)
ps, a trasa zupełnie inna niż to co poznałem dwa i trzy lata temu, całkiem całkiem fajnie, zwłaszcza ten podjazd rzędu 19% :)
Open 33/177 
M3: 10/69
czas 2h 24min 48sek.

z mistrzem :)



  • DST 82.00km
  • Sprzęt Orbitka
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyjazd nach Ostrów + wyścig "Zimowe Ostatki"

Niedziela, 5 marca 2017 · dodano: 05.03.2017 | Komentarze 0

Kategoria wyścigowo


  • DST 47.80km
  • Czas 02:16
  • VAVG 21.09km/h
  • VMAX 45.77km/h
  • Sprzęt kuleczka :)
  • Aktywność Jazda na rowerze

MTB Wieruszów AD 2016

Piątek, 11 listopada 2016 · dodano: 22.11.2016 | Komentarze 0

w związku że już po czasie to bez emocji :P
Wyjazd na kolejne nieoficjalne mistrzostwa Kalisza,tym razem znów chłodno....
Startowałem niby z połowy grupy, a tu po starcie przeszło 3/4 zawodników grubo przede mną i dzięki temu w zasadzie przez 90% wyścigu tylko wyprzedzałem :)
A pozostałe 10% to mnie wyprzedzano :D Wszystko na skutek błędnej informacji organizatora iż wyścig będzie przeprowadzony na trzech pętlach, a jak się okazało w trakcie było to 3 i pól okrążenia plus mały ogonek dojazdowy. No i na te pół i ten ogonek zabrakło pary.
Za to 3 pełne okrążenia szły mi całkiem, całkiem :) Przed wjazdem na czwarte kółko byłem 21!!! co jak na moje możliwości i sytuację startową można potraktować za całkiem dobre osiągnięcie, ale że finiszowałem na trzecim okrążeniu to na koniec dopadła mnie bomba (jak mówi klasyk „faceta nie poznaje się jak zaczyna, tylko jak kończy...:D)
Zimno zagarnęło resztki mej energii, ale starczyło na:
OPEN 37/152 czas:2:16:51 (strata do 1 open 24min...)
M3 15/60
ale w kategorii Kalisz: pierwszy :)
W zeszłym roku byłem 52/185 i jako trzeci z Kalisza

tak jadę:


a tak zjeżdżam :O

Kategoria wyścigowo